WOLVES AT THE DOOR

 

 

 

 WOLVES AT THE DOOR

 

 ALBO

 

WILCY U TWYCH DRZWI 

 

 

 

WOLVES AT THE DOOR

ERASE IMAGES

DIY 2017 

 

Płyta otwiera się niełatwo. Plyta jako dzieło. Bo zdjęcie folii ochronnej nie nastręcza żadnego problemu, ładnie wydany digipack też rozkłada się bez kłopotu. Jednak wejście w samą materię twórczą już takie łatwe nie jest.

WOLVES AT THE DOOR określają swoją orientację jako post-hardcore i hardcore punk. I tak to mniej więcej jest, choć są też elementy metalu, na szczęście niewiele, i trochę emo. Muzyka jest intensywna, wokalista drapieżny, ale równocześnie zdesperowany. Obok gniewu przebija nuta rozpaczy. 

Płyta jest nagrana mocno, materiał gęsty. Zawartość muzyczna jak i tekstowa są dosyć mroczne. Angielskie teksty grupy są raczej enigmatyczne, ale też pełne rozczarowania i goryczy. Zabierają nas w podróż w nieznane, która może nie być przyjemna a jej zakończenie niezbyt pewne.

Teksty zdają się podkreślać ciemną stronę świata, w którym przyszło nam żyć "with pain in your hands / and mouth full of blood". Nie zostawiają wiele miejsca na nadzieję, że lepsze jutro jest możliwe. Bo obecne społeczeństwo to przecież "modern slaves without moral core".

Te obserwacje, niestety, celnie opisują dzisiejszy świat. Ten bliższy nam i ten dalszy. Poplątany, pogubiony, napędzany chciwością i nienawiścią. "Image of modern world  / has the nature of collage / everything is nothing  /  and nothing is everything". I dlatego pewnie taki tytuł utworu i całej płyty: erase images.

To głos wściekłości i rozpaczy. Gniewu na podły czas. Niestety nasz świat mimo wszystko jest tworem realnym a nie komputerowo/internetowym (wciąż jeszcze nie!) i nie ma tu klawisza DELETE, który mógłby szybko i bezboleśnie usuwać całe zło.

Nazwa grupy początkowo mnie nie przekonywała, potem odkryłem, że jest doskonałą metaforą tego co wokół. Szkopuł tylko w tym, że jest więcej zespołów o takiej nazwie. Wprawdzie daleko, na antypodach geograficznych (USA, Australia) i tych muzycznych, ale jednak. Jest też taki zespół w Oldenburgu. Tu już bliższa koszula sierści, bo niemiecki i grający post-hardcore. Jest też film, po polsku to chyba "Wataha u drzwi". A zbliżony tytuł (choć w liczbie pojedynczej) mają piosenki grup Radiohead i Keane. Są jakieś gry komputerowe itd, itd.

Wiem, że to mocna i kusząca metafora. Bardzo pojemna. Od wątków religijnych po Trzy małe świnki. Ja jednak zawsze byłem zwolennikiem nazw i tytułów unikatowych. Po pierwsze: kreatywność, ale także indywidualizacja i niepowtarzalność. Łatwiej wtedy odróżnić kto jest kim. Inaczej chaos i wataha.

Kto wie, może warto rozważyć zmianę nazwy, lub choćby jej modyfikację. Może WOLVES AT YOUR DOOR albo MORE WOLVES AT THE DOOR, a może coś  całkiem innego. Warto też podłubać przy angielskich tekstach. 

Mini album grupy WOLVES AT THE DOOR to kawał mocnej, ciekawej muzyki, choć chyba trzeba w nią wchodzić powoli. Wtedy już nie zdaje się taką ścianą dźwięku, zaczyna się dostrzegać niuanse. Dobra płyta, a jednak cały czas mam wrażenie, że to dopiero apetyzer, przystawka dla podostrzenia apetytu. Sądzę, że prawdziwy cios może nadejść dopiero na drugiej płycie. Że na razie to tylko przygotowania, węszenie, rozpoznawanie i oznakowywanie terenu.

 

PS

Fani wrocławskiej grupy powinni się gorliwie modlić o to by ich ulubieńcy nigdy nie odnieśli większego sukcesu. Tak, tak! A to dlatego, że amerykańscy WOLVES AT THE DOOR używają swojej nazwy jako znaku towarowego. A że w show businessie muzyk człowiekowi wilkiem, to mogą kiedyś skoczyć do gardła.

 

 

 

grudzień 2017  (+ aktualizacje) 

 

 

 

 

 

 TEXT © PIOTR SIATKOWSKI

 

 


Previous page: THE PAU KU
Next page: TORN SHORE


web counter
web counter