LESLAW LIC - 80 LAT GRANIA
LESŁAW LIC - 80 LAT GRANIA
Z muzyką związany jest od dziecka. Dosłownie. Kiedy miał kilka zaledwie lat, babcia kupiła mu zwykłą, ludową fujarkę. Od razu zaczął wygrywać na niej różne znane melodie. W jego rodzinnym Przemyślu, w latach trzydziestych ubiegłego wieku, jedną z miejscowych rozrywek było chodzenie na Zamek „na muzykę”. Jako, że Przemyśl był twierdzą, zazwyczaj w niedziele grała orkiestra któregoś z garnizonów. Albo trio lokalnych klezmerów. Mały Lesio, prowadzany na Zamek, tak sprawnie improwizował i podgrywał muzykom, że klezmerzy orzekli, iż czeka go wielka przyszłość w tej muzyce. Co poniekąd się spełniło, bo według zgodnej opinii wielu znawców tematu Lesław Lic został później jednym z największych klarnecistów muzyki klezmerskiej. A był w tej dziedzinie praktycznie samoukiem.
W domu rodziców był stary fortepian i pojawiło się też radio - sensacja tamtych czasów. Kiedyś usłyszał w radiu Kiepurę śpiewającego: „Ninon, ach uśmiechnij się” i natychmiast wystukał jedną ręką jej melodię na fortepianie. Później dorobił nawet partię prawej ręki. Wywołało to ogólny zachwyt w rodzinie, w której nie było dotąd specjalnych tradycji muzycznych. Zapadła decyzja żeby dziecko kształcić w tym kierunku. Może będzie to kiedyś jego zawód. Niestety, surowa i bardzo tradycjonalistycznie nastawiona nauczycielka nie dopuszczała nawet myśli o improwizowaniu. Od rygorów takiej nauki wybawił go dopiero wybuch wojny. Wreszcie nie trzeba było chodzić na nudne lekcje. W czasie okupacji zdarzało mu się jednak grywać konspiracyjne koncerty.
Zaraz po wojnie w jego życiu pojawiły się dwa silne impulsy do grania jazzu. Pierwszy pochodził od sporej grupy radzieckich żołnierzy ewakuowanych z Niemiec, a którzy stacjonowali w przemyskich koszarach w długiej drodze powrotnej do domu. Podczas pobytu w Berlinie zetknęli się z wojskiem amerykańskim, co miało swoje konsekwencje kulturowe. No i teraz w szopie przy koszarach urządzali jazzowe dansingi. Potrzebowali pianisty, który by potrafił grać tak jak amerykańscy Murzyni. Młodziutki Lesław Lic przez dwa tygodnie wyśmienicie spełniał to trudne zadanie.
Drugi impuls przyszedł z zupełnie innej, wręcz niespodziewanej, strony. A mianowicie od pewnego miejscowego zakonnika. Ów wszechstronnie wykształcony duchowny, specjalista od muzyki kościelnej, dyrygent, kompozytor, wirtuoz organów i fortepianu, prywatnie fascynował się jazzem. Była to miłość bardzo głęboko skrywana. Owoc zakazany. Na szczęście zakonnik, trochę co prawda wstydliwie i w tajemnicy, dzielił się swoją rozległą wiedzą i nagraniami z własnej, wcale pokaźnej, płytoteki. Takie zbiory były wówczas dużym ewenementem.
To wszystko stanowiło zaledwie przedsmak jazzowej eksplozji jaka nastąpiła po przeprowadzce do Krakowa. Na Uniwersytecie Jagiellońskim podjął Lic studia historyczne, nie zarzucając jednak rozpoczętej wcześniej edukacji muzycznej. Właśnie w szkole muzycznej poznał młodszego kolegę, repatrianta ze Lwowa o nikomu nic jeszcze wtedy nie mówiącym nazwisku Andrzej Kurylewicz. To przypadkowe, prywatne spotkanie zaowocowało potem, w pełni już profesjonalną, współpracą. Grał więc Lic na klarnecie w Kwintecie Jazzowym Andrzeja Kurylewicza, który w 1955 roku przekształcił się w Sekstet Organowy Polskiego Radia (tu dodatkowo grał on również na organach). W obu składach akordeonistą był Stanisław „Drążek” Kalwiński, a w sekstecie śpiewała niedawno odkryta wokalistka Wanda Warska. Wszystko było wtedy świeże i nowe. Wszystko się zaczynało.
Dzięki przyjazdowi do Krakowa miał Lesław Lic szansę na zetknięcie się zarówno z przedwojennymi mistrzami swingu jak Kazimierz Turewicz czy Józef Łysak, współczesnymi jak Andrzej Trzaskowski czy „Duduś” Matuszkiewicz ale też i z przedstawicielami elit intelektualnych i artystycznych. Bywał na jam sessions urządzanych w prywatnych mieszkaniach, na przykład u kontrabasisty Witolda Kujawskiego.
Jak po latach wspominał wybitny scenograf, malarz i popularyzator jazzu Jerzy Skarżyński:
„Po rozwiązaniu Polskiej YMCA organizowaliśmy jamy w prywatnych mieszkaniach; wiele z nich odbywało się w domu państwa Fersterów. Te, często parodniowe, muzykowania ściągały zawsze liczne grono fanatyków. Przychodzili na nie: gorący orędownik jazzu - Stefan Kisielewski, Marian Eile z Janiną Ipohorską, Kazimierz Mikulski, Sławomir Mrożek, stołeczny gość Leopold Tyrmand. Wśród muzyków widziało się i słyszało zawsze „Melomanów” z Matuszkiewiczem i Sobocińskim na czele, Krzysia Komedę, Leszka Lica, „Gwidona” Widelskiego i innych. Na jeden z jamów przyszedł... Andrzej Kurylewicz. Innym razem zjawił się Witold Lutosławski”.
Nowopowstały zespół „Hot Club Melomani” bardzo szybko uzyskał status gwiazdy. Poza puzonistą Włodzimierzem Wasio, o którym słuch zaginął, obsadę stanowiły same tuzy: Lesław Lic – klarnet, Andrzej Kurylewicz – fortepian, Roman „Gucio” Dyląg – kontrabas, Witold Sobociński – perkusja i Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz – saksofon sopranowy. Grupa była niezwykle popularna i wzbudzała powszechny zachwyt fanów jak i krytyki. Dziś tak o tym mówi „Duduś” Matuszkiewicz: „Graliśmy po trzy koncerty dziennie, a młodzież szalała”. Po licznych występach, nagraniach płytowych i pojawieniu się na słynnym II Festiwalu Jazzowym w Sopocie, w 1958 roku Melomani ulegli samorozwiązaniu. Jedną z przyczyn był fakt, że muzycy pochodzili z różnych miast, co bywało kłopotliwe organizacyjnie. A takie oto wspomnienie swej, stosunkowo przecież krótkiej, współpracy z klarnecistą przekazał mi legendarny kontrabasista „Gucio ” Dyląg:
„To co mi pozostało, to wiem że podziwiałem jego rzetelną edukację muzyczną, opanowanie instrumentu w 100% i pełne wżywanie się w granie a także wielką radość w muzykowaniu. On miał również dużo humoru a w ogóle był mi bardzo sympatyczny”.
W owym czasie Lesław Lic oddalił się nieco od jazzu. Powody były różne. Choćby tak prozaiczne, niemniej jednak istotne, jak konieczność utrzymania dość wcześnie założonej rodziny. Młody muzyk miał już dwoje dzieci. Poza tym grał w Filharmonii Krakowskiej. Stabilizacja była niezbędna. Wziął udział w Ogólnopolskim Konkursie Instrumentów Dętych. Zaczął komponować i dostawać pierwsze nagrody. No i wreszcie – pojawiła się „Jama”. Kabaret Jama Michalika działał w legendarnym lokalu w Kamienicy Bełzowskiej przy ulicy Floriańskiej 45. Kontynuował wielką tradycję pierwszego polskiego kabaretu literackiego Zielony Balonik, założonego jeszcze pod koniec XIX wieku, dla którego pisali Tadeusz Boy-Żeleński, Leon Schiller czy Juliusz Osterwa. Tradycja i odpowiedzialność zatem wielka. W latach 1960-1991 nowy kabaret zaprezentował jedenaście przedstawień, a Lic był jego kierownikiem muzycznym. Razem z nim tworzyli go Tadeusz Kwiatkowski, Bruno Miecugow i Jacek Stwora. Występowali: Marta Stebnicka, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Marek Walczewski, Jerzy Trela, Wiktor Sadecki, Tadeusz Huk.
Oczywiście „Jama Michalikowa” była ogromnie absorbująca czasowo i twórczo, ale przecież była jeszcze współpraca z radiem i telewizją, z Operą, Akademią Muzyczną i PWST. Do tego, praktycznie od początku istnienia nowego, niezwykłego pisma Józefa Balceraka „Jazz”, systematycznie pisywał doń artykuły. Na przykład w numerze 2 z 1956 roku, omówiwszy pokrótce działalność dwóch ważnych zespołów prowadzonych wtedy przez Kurylewicza i Kalwińskiego, tak pisze o bieżącej sytuacji w Krakowie:
„Poza tym istnieje jeszcze w Krakowie cała masa najrozmaitszych sekcji rytmicznych z solistami, zespołów aranżowanych i innych, które usiłują – nie raz z powodzeniem - dobierać się do „królestwa synkop”. Sporo takich zespołów istnieje np. w Hucie im. Lenina. Ostatnio otrzymałem propozycję opiekowania się jedną ze wspomnianych orkiestr. Sądzę, że może to być ciekawa praca.
Skoro już wspomniałem o pracy, to muszę nadmienić, że w Państw. Średniej Szkole Muzycznej działa powołana przed pół rokiem m.in. i z moim udziałem – „klasa kameralnej muzyki rozrywkowej” . De iure jest to przedsięwzięcie zawieszone na razie w próżni, jako przedmiot nadobowiązkowy, 4 razy w tygodniu. Memoriał w sprawie działalności tej klasy został już złożony w Min. Kultury i Sztuki, dotąd bez odpowiedzi. De facto zespół uczniów tej klasy ma już na swoim koncie cały szereg czynów społecznych oraz cztery 1-5 min. audycje w programie lokalnym PR”.
To jeszcze jeden bardzo ważny aspekt wszechstronnej działalności Lica: edukacja jazzowa i rozrywkowa. Był na tym polu pionierem. Oprócz nauczania i utworzenia klasy jazzowo-rozrywkowej, publikował w PWM nuty i materiały szkoleniowe (np. 15 ćwiczeń na klarnet solo). Jednym z jego uczniów jest słynny saksofonista Leszek Żądło, który od lat także z powodzeniem zajmuje się nauczaniem kolejnych pokoleń. Szkoli młodych jazzmanów nie tylko w Europie ale również w Akademii Muzycznej w Krakowie, do którego często i chętnie wraca.
Warto pamiętać, że te pionierskie działania Lesława Lica przetarły ścieżki dla wielu innych, późniejszych ważnych inicjatyw jak choćby znakomita klasa jazzu założona w krakowskim Liceum Muzycznym przez saksofonistę i pedagoga Alojzego Thomysa (m.in. Seifert, Jarczyk, Stefański, Gonciarczyk).
Oprócz długich lat grania i nagrywania muzyki klezmerskiej czy też współpracy ze znakomitym polskim aktorem Jerzym Nowakiem, któremu dyskretnie akompaniował w jego kameralnym przedstawieniu w Teatrze Starym, jest też Lic wytrawnym i wytrwałym taperem. Od wielu lat bywa bardzo chętnie zapraszany przez Festiwal Filmu Niemego (organizowany w kinie Pałacu Pod Baranami) by improwizował do starych arcydzieł kina epoki przeddźwiękowej. Równie dobrze mogą to być produkcje Charliego Chaplina jak i krótkometrażowe dokumenty pokazujące nieznany nam świat Krakowa lat dwudziestych XX wieku. Szczególnie ceni sobie wielkie obrazy niemieckiego ekspresjonizmu, takie jak Metropolis Fritza Langa albo Nosferatu – symfonia grozy Murnaua. W 2009 otrzymał za to nawet specjalną nagrodę Złota Kłódka.
Chociaż od dawna na emeryturze, ten wybitny artysta niestrudzenie pozostaje aktywnym muzykiem. A poza koncertami można od czasu do czasu posłuchać go też w dwóch zaprzyjaźnionych krakowskich lokalach: Jama Michalikowa i Jarema. Wkrótce skończy 85 lat. Z tego 80 poświęcił muzyce.
Kraków, listopad 2014
ALL TEXTS AND IMAGES © PIOTR SIATKOWSKI
Previous page: LESLAW LIC
Next page: JAN JARCZYK