BENNIE MAUPIN INTERVIEW

 

 

 

Jazz to muzyka kameralna

 

Z Bennie Maupinem rozmawia Piotr Siatkowski

 

 

 

 

Bennie Maupin jest gruntownie wykształconym saksofonistą, flecistą i klarnecistą. W sferze jego zainteresowań znajduje się jazz, muzyka poważna, filmowa, rock i elektronika /do jego entuzjastów należą np. Meat Beat Manifesto/. Zapraszali go do współpracy najwięksi: Horace Silver, Lee Morgan, McCoy Tyner, Roy Haynes. Najbardziej zasłynął jako współtwórca przełomowych, jazzrockowych płyt Milesa Davisa, przede wszystkim kultowego dla kilku pokoleń albumu Bitches Brew. Razem z Herbie Hancockiem nagrał Head Hunters, jazzowy bestseller wszechczasów.

 

 

Kiedy spotkaliśmy się w zeszłym roku powiedział mi pan, że wkrótce wyda nową płytę. Czy już się ukazała?

 

Bennie Maupin: Jeszcze nie. Wyjdzie w maju, w wytwórni Cryptogramophone.

 

A muzyka? Czy to pański kwartet?

 

Bennie Maupin: Ja nazywam go "zespołem" /ensemble/. To cztery osoby: instrumenty perkusyjne, kontrabas /Darek Oleszkiewicz/, perkusja i ja, bez fortepianu i bez gitary. Celowo jednak użyłem określenia "zespół" bo wyobrażam sobie, że w pewnym momencie zaproszę dodatkowych muzyków.

 

Czy będzie to, jak go pan określa, "jazz kameralny" /chamber jazz/ ?

 

Bennie Maupin: W dużym stopniu. Jazz to muzyka kameralna. Czyli, z definicji, taka, która jest wykonywana przez ograniczoną liczbę muzyków, bez dyrygenta i w kameralnym otoczeniu.

 

Czy jest różnica między jazzem akustycznym a kameralnym ?

 

Bennie Maupin: Myślę, że można wykorzystywać wszystko na co ma się ochotę. Może być akustycznie albo elektrycznie. To bez znaczenia. Ja wolę stosować instrumenty akustyczne bo właściwości muzyki akustycznej bardzo mi odpowiadają. Jak wiesz, był czas kiedy angażowałem się w mocno zelektryfikowane przedsięwzięcia. Uwielbiam takie granie. Pracowałem z wirtuozem basu elektrycznego jakim jest Victor Bailey. Natomiast swoją nową muzykę wolę w wersji całkowicie akustycznej.

 

Skoro wspomniał pan o swojej elektrycznej przeszłości, chciałbym zapytać o pamiętną współpracę z Milesem Davisem , szczególnie w czasie nagrywania słynnego albumu Bitches Brew. Jakiego rodzaju było to doświadczenie?

 

Bennie Maupin: No cóż, dla mnie było to wspaniałe doświadczenie przede wszystkim dlatego, że miałem okazję pracować z Milesem Davisem a tego pragnąłem przez wiele lat zanim go poznałem. Więc to, że poproszono mnie bym przyszedł i zagrał z nim w studiu było wielkim zaszczytem dla mnie i dla wszystkich muzyków, którzy się tam znaleźli. Otrzymaliśmy sposobność by zetknąć się z Milesem w tym szczególnym okresie kiedy dopiero rozwijaliśmy się twórczo i muzycznie. On zabrał nas do swojego świata. Powiedział: "No, dalej! Stwórzcie coś. Nad tym teraz pracuję". Nigdy nikomu nie mówił co ma robić. Po prostu ufał, że jesteśmy w stanie sprostać twórczemu wyzwaniu. Dla mnie było to spełnienie marzeń a wiele, wiele lat później nadal mówi się o tej muzyce. Ale z pewnością to właśnie ona pomogła ukształtować moje myślenie o muzyce w ogóle. Od tego momentu zaczęło się dziać wiele ważnych rzeczy: Herbie, Chick Corea, John McLaughlin, Weather Report: Wayne, Joe Zawinul. To ciekawe jak my wszyscy przetrwaliśmy ten związek z Milesem. Bardzo, bardzo niesamowity czas.

Mam wrażenie, że, w pewnym sensie, dopiero właśnie teraz się rozwijam tworząc swoje własne rzeczy, mając sposobność grania z Michałem Tokajem i resztą muzyków. Uważam go za jeden z najbardziej błyskotliwych talentów na dzisiejszej scenie jazzowej. W tej chwili jest dostrzegany tylko w Polsce i w niewielkim stopniu w Europie, ale z czasem będzie bardzo ceniony na całym świecie bo jest wspaniałym kompozytorem, muzykiem i człowiekiem. Z perspektywy muzyki kreatywnej jest fenomenem. W przyszłym tygodniu będziemy grać w Zakopanem i nagrywać. W zeszłym roku przyjeżdżałem do Europy pięć razy. Byłem w Polsce, na Słowacji, w Niemczech, Austrii, Holandii i doszedłem do wniosku, że muszę mieć w Europie zespół, z którym mógłbym współpracować.

 

Ma pan na myśli stały skład...?

 

Bennie Maupin: Zdecydowanie tak. Na tyle stały na ile to możliwe. Dopracowanie szczegółów z Michałem zabrało nam parę ładnych miesięcy, ale w końcu się udało. Jesteśmy tym naprawdę podekscytowani, podobnie jak ludzie z Cryptogramophone. Jest dobrze, bo wreszcie znaleźliśmy miejsce dla tej muzyki i możliwość jej dystrybucji.

 

Czy Miles dawał muzykom dużo swobody?

 

Bennie Maupin: Miałem całkowitą swobodę. Kiedy słuchasz Bitches Brew to słyszysz, że gram cały czas. Klarnet basowy jest wszędzie. Nigdy mi nie powiedział co grać czy kiedy grać, więc zrozumiałem, że w takim otoczeniu mogę wyrazić samego siebie. Ze względu na to jak wszystko było skonstruowane. Konstrukcja jest tu trochę dziwnym słowem bo tak naprawdę nie było żadnej struktury. Lwia część muzyki była całkowicie improwizowana. Było parę rzeczy, którym chcieliśmy nadać bardzo konkretny kształt z punktu widzenia architektury muzyki ale w zasadzie pozostawało to w rękach samych muzyków... Tak, najlepszych muzyków świata.

 

Czy był to rodzaj jam session w studiu? Podobno nagrywano wtedy wiele godzin muzyki.

 

Bennie Maupin: Nigdy nie nagrywaliśmy dłużej niż trzy godziny dziennie. Nie nagrywaliśmy w nocy. Nigdy. Miles nagrywał rano. Lubił nagrywać od dziesiątej rano do pierwszej po południu. I to było wszystko.

 

Czy był "trudnym" leaderem?

 

Bennie Maupin: To możliwe. Sądzę, że wszyscy czasami potrafimy być trudni bo jesteśmy tylko istotami ludzkimi. Różne rzeczy mogą cię drażnić, być może nie masz dobrego dnia, a może nie radzisz sobie z rozwiązaniem problemów w życiu osobistym. To wszystko znajdzie odbicie w twoich działaniach publicznych. Ale w czasie kiedy ja z nim pracowałem, był zadowolony, zakochany i zdrowy. Po prostu był szczęśliwy. Bardzo często się uśmiechał, dużo żartował. Taka atmosfera panowała w studiu przez cały czas. Wszyscy mieli świetne samopoczucie. Graliśmy, jak powiedziałem, od dziesiątej do pierwszej, potem wychodził ze studia i natychmiast udawał się do sali gimnastycznej popracować z trenerem bokserskim bo to właśnie lubił robić. Lubił boksować.

A zatem spotkałem go w dobrym okresie. Jak wiesz był osobowością bardzo złożoną. Niejednokrotnie szło mu nie najlepiej , nie dopisywało zdrowie, miał problemy z uzależnieniem. To wszystko mnie ominęło. Wtedy tryskał energią, był cudowny. Do dziś mam poczucie, że spotkał mnie wielki zaszczyt. Wspaniale, że tam byłem i mogłem uczestniczyć w tym wydarzeniu.

Miles był geniuszem. Zostawił nam mnóstwo doskonałej muzyki. Najbardziej zdumiewające było to, że nigdy nie przestał być twórczy. Nie wracał do swoich starych utworów by próbować przywołać dawnego ducha. Zawsze posuwał się naprzód i otaczał młodymi talentami. Pod koniec życia nagrywał z Marcusem Millerem, coraz częściej zapraszał artystów rapowych, więc słuchał wszystkiego. Stał się przykładem dla mnie i bardzo wielu innych muzyków, że nigdy nie można przestać się rozwijać i powinno się unikać oglądania za siebie. Oczywiście dokonał tych nagrań w Montreux, przywołujących muzykę Gila Evansa, która była dla niego punktem zwrotnym. Musieli go prosić latami. W końcu Miles się zgodził ze względu na Quincy Jonesa i ludzi zawiadujących festiwalem w Montreux. Ale jego zdrowie zaczęło się pogarszać. Musiał walczyć żeby mógł wystąpić Wallace Roney bo niektórzy go tam nie chcieli: "Nie potrafię zagrać tej muzyki, nie mam tyle siły co kiedyś, nie mogę". Wróciło wiele osób: Chick, Herbie, Zawinul, Wayne, Bill Evans, Kenny Garrett. To było cudowne bo miało miejsce kiedy zbliżał się koniec i cieszę się, że to zrobił, ten jeden jedyny raz. Zawsze proponowano mu odtworzenie dawnego zespołu, ale nie chciał i ja to rozumiem.

To by było powielanie Nie można powielać. Jak coś się skończyło, to tego nie ma. Należy do przeszłości. Ta chwila minęła. Zmieniasz się, zmieniają się czasy i ludzie. Są inne okoliczności. Nie chcesz i nie możesz ponownie odwiedzać tych samych miejsc. Ostatnio jestem o to proszony. Stworzyłem rzeczy, które ludziom się podobają i chcą żebym je z nimi zagrał. Nie mam na to ochoty. Nagrałem z Herbie Hancockiem Crossings, Sextant, Mwandishi, Head Hunters. Chcę by je zostawić w spokoju. Teraz chcę iść naprzód.

Jesteśmy zmęczeni bo przez ostatnie dwa, trzy dni graliśmy w Zakopanem. Tylko próby, granie, rozmowy, jedzenie śniadania ale tak naprawdę poznawanie się nawzajem. Dziś wieczór po raz pierwszy graliśmy przed publicznością. Była cudowna: wrażliwa i chłonna więc moje odczucia są pozytywne.

 

O ile wiem, dwukrotnie spotkał pan Coltrane'a.

 

Bennie Maupin: Spotkałem go więcej niż dwa razy.

 

Nie nagrywał pan z nim, ale graliście ze sobą.

 

Bennie Maupin: Po raz pierwszy spotkałem go kiedy miałem jakieś siedemnaście czy osiemnaście lat.

 

W Detroit?

 

Bennie Maupin: Tak, przyjechał do Detroit i udało mi się go poznać. Był bardzo otwarty, chętnie ze mną rozmawiał, pytał czym się zajmuję. Powiedziałem, że studiuję saksofon i klarnet. Od samego początku bardzo mnie zachęcał, dodawał odwagi. A potem spotykałem się z nim przez kolejne lata. Przyjeżdżał do Detroit ze swoim słynnym kwartetem: Elvin Jones, Jimmy Garrison, McCoy Tyner. Nasza znajomość pomogła mi naprawdę uwierzyć w siebie bo on tak mocno mnie wspierał, a kiedy przeprowadziłem się do Nowego Jorku w 1962 roku, nadal się widywaliśmy. To właśnie w Nowym Jorku miałem okazję by z nim pograć. Udało się to tylko raz, ale odbyliśmy wiele rozmów, pomagał mi przetrwać trudne czasy. Byłem bardzo sfrustrowany, musiałem pracować za dnia żeby zarobić na chleb i dach nad głową. On mnie zawsze podnosił na duchu. Mawiał: "Och, nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. Tylko nie ustawaj, ćwicz cały czas, każdego dnia." Brałem sobie do serca wszystko co mówił bo sporo wiedziałem o nim i o tym co przeszedł. W jego życiu było tyle trudnych okresów...

Miałem szczęście pracować z takimi muzykami jak Coltrane, Sonny Rollins, Wayne, Freddie Hubbard. Wygląda na to, że grałem ze wszystkimi.

Od zawsze skupiam się na tym co chcę robić. Popularność i sukces dały mi pracę i umożliwiły robienie rzeczy, których inaczej robić bym nie mógł, ale odciągnęły mnie od tego czym chciałem się zajmować w muzyce. Więc kiedy to się wreszcie skończyło to w zasadzie byłem bardzo szczęśliwy bo moje życie było chaosem. Ogromnie zmęczyło mnie granie tras koncertowych. Pomiędzy 1968 a 1979 prawie cały czas byłem na trasie. Potrzebowałem przerwy. Słyszy się o ludziach cierpiących z powodu wypalenia się. Ja tam byłem. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Granie przestało sprawiać mi przyjemność. I się wycofałem. Krok po kroku. Wróciłem na chwilę do szkoły by studiować kompozycję. Zajmowałem się muzyką, ale na inny sposób. Nie dążyłem do grania koncertów czy tras. Nie miałem już tego rodzaju energii. Trudno to opisać. Ja się po prostu prułem. Bardzo się zmieniłem i dzięki temu dowiedziałem się o sobie rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Można brać udział w czymś co odnosi wielki sukces i daje zadowolenie, ale przecież nic nie trwa wiecznie, a powtarzanie w kółko tego samego jest niebezpieczne. Nawet jeśli przynosi niezły dochód. Trzeba dać ujście swojemu prawdziwemu ja. Wielu ludzi robi, głównie dla pieniędzy, rzeczy których nie lubi. I narzeka. Ja nigdy nie musiałem narzekać na muzykę.

 

Jak rozwija się pana współpraca z Darkiem Oleszkiewiczem?

 

Bennie Maupin: Gra w moim ensemble i będzie na płycie, która niedługo się ukaże. Ja pojawiłem się na jego płycie Like a Dream. Poznaliśmy się kiedy przeprowadził się do Los Angeles. Zaczęliśmy grać i świetnie się rozumieliśmy. Jest moim przyjacielem. A także moim sąsiadem więc widujemy się choć ma wiele pracy. To wyjątkowy muzyk. Wszyscy chcą z nim grać. Ludzie dzwonią, a on odpowiada: "Nie, musicie poczekać". I oni czekają. Czekają!! Całymi miesiącami. Ja też muszę czekać. Co oznacza, że jeśli nie mogę go mieć w zespole to nie gram. Jego brzmienie, muzyka, serce są tak ważną częścią tego co tworzę w zespole, że wszystko wtedy odwołuję. Mam ze swoimi muzykami bardzo dobre porozumienie a to stanowi o brzmieniu. Wypracowanie naszego brzmienia zabrało nam lata. Kiedy słuchasz wielkich zespołów z przeszłości, choćby Modern Jazz Quartet, natychmiast rozpoznajesz kto gra. Jak długo byli razem? 35-40 lat. Teraz muzycy się schodzą, chwilę działają i fiuu... już ich nie ma. Pomyśl o kwartecie Coltrane'a czy kwintecie Milesa. Grali razem pięć, sześć lat. Ale zobacz czego dokonali.

 

(C) Piotr Siatkowski 2006

 

 

 

ALL TEXTS AND IMAGES © PIOTR SIATKOWSKI

 

 

 

 

 

 

 


Previous page: HANK JONES INTERVIEW
Next page: RECENZJE CD


web counter
web counter