THE PAU KU

 

 

 

 KUKROM

 

ALBO 

 

PAU NA SCHWAU

 

 

 

 

 

 

THE PAU

KU

WYDANIE DIY, 2017 

 

 

 

WIDZIAŁEM PRZYSZŁOŚĆ TELFONII KOMÓRKOWEJ - NAZYWA SIĘ THE PAU.

Tak mógłby się zaczynać ten tekst. Żartobliwą parafrazą recenzji, którą w 1974 Jon Landau namaścił Bossa. Ale się nie zacznie z paru istotnych powodów. Po pierwsze, i to powinno wystarczyć - żartów nie ma. Mówimy tu bowiem o bardzo ważnym nowym zjawisku w polskiej muzyce, które kryje się pod nazwą The Pau. Dla znajomych pewnie raczej Paulina, bo to zespół jednosobowy.

Drugi powód niezaczęcia mógłby być taki, że ja jej nigdy nie widziałem na koncercie. Jak dotąd. Pomijając oczywiście jakieś rejestracje pomieszczone w pewnym serwisie internetowym, którego nazwa nawet nie chce mi przejść przez klawiaturę. Dwa razy grała ostatnio w Krakowie. Raz w klubie Baza (niestety słaba informacja o wydarzeniu) i drugi raz w czasie długiej imprezy festiwalu Kobieca Transmisja, którą gościł najlepszy Warsztat w mieście, ale tu przegrała nierówną walkę z MPK i jego pracownikami lubiącymi wcześnie chodzić spać.

Na szczęście mamy jeszcze płytę. Nosi tytuł "Ku" i jest jednym z moich ciekawszych odkryć ostatnich lat. Trafiła mnie prosto między uszy i na razie trzyma.

Jest po prostu świetna! Dziewięć zgrabnych, dynamicznych utworów, z których każdy jest mniejszym lub większym przebojem. Paulina sama pisze do nich muzykę i teksty, sama je wykonuje i jak na razie sama jest swoim wydawcą i managerem. Brawo! DIY na całego.

A wykonuje dosłownie sama, bo jak to typowy singer-songwriter, na scenie jest tylko z gitarą, w jej przypadku elektryczną. No i jeszcze z telefonem komórkowym. Ale nie po to by "dzwonić do przyjaciela". W smartfonie ma nagrane podkłady i bity, które podczas występu służą jej za sekcję rytmiczną.

Dzwoni do całego świata i krzyczy: halo, halo, pali się! Od zawsze taka była przecież rola artystów, a z nadejściem punka jej znaczenie bardzo wzrosło. Bo to już nie tylko London's Burning ale dzisiaj to już płonie cały świat. Chory i pędzący KU przepaści. Jak zawsze potrzebni są więc sygnaliści i jak to zwykle bywa, z reguły są nimi artyści.  

Wprawdzie The Pau często porusza tematy dobrze już znane z historii muzyki niezależnej czy też kultury popularnej, jak konformizm, głupota, cynizm i zakłamanie polityków, przemoc i wojna, manipulowanie bezrefleksyjnymi masami, indoktrynacja, a w skali jednostkowej także konsumpcjonizm, zagubienie, marnowanie uciekającego czasu czy choćby nuda. Rzeczywiście, wszystko to już było (Iggy, The Clash, Buzzcocks, Janerka, Brylewski etc.) jednak The Pau potrafi przyjrzeć się tym sprawom na nowo, świeżym okiem i skomentować we własny, indywidualny sposób.

Teksty Pauliny, podobnie jak jej muzyka, są proste, rytmiczne, dobrze niosą melodie i czasem mają charakter riffowy. Proste ale skondensowane i pisane z literackim pazurem. Są sprawne, inteligentne, tworzone z dużą wyobraźnią. Nie ma mowy o słownej tandecie i myślowej pustce, z jaką niestety musimy się czasem mierzyć w punku i muzyce alternatywnej, o popularnej już nie wspominając. Piosenki są przemyślane, aranżacje pomysłowe, melodie atrakcyjne, tempa z reguły szybkie. Do tego bardzo dobra produkcja w studiu, wzbogacająca i uzupełniająca brzmienie całości. To ważne, bo tak naprawdę trio na płycie to właściwie tylko duet plus automat perkusyjny, a w efekcie to tylko Paulina plus "goście". To co na koncercie jest akceptowalne, w nagraniach byłoby trudniejsze do przyjęcia. Dobrze wiedzieli o tym zarówno The Beatles jak i The Clash.

No i dostaliśmy płytę brzmiącą jak nagrana przez pełnowymiarowy zespół i na szczęście też nie za długą. Trwa mniej niż 30 minut, dobrze wpisując się w tradycję zapoczątkowaną między innymi przez Ramones. Przede wszystkim nie nudzić. Zatem nie ma tu wypełniaczy. Wybrała same dobre. Po paru przesłuchaniach moje ulubione to Kretyni, Gandhi i Poniedziałek. A tu już do drzwi percepcji pukają tytułowy Ku i przedostatni na albumie Święci.

Niektórzy twierdzą, że punk jest martwy. No cóż, chyba mają rację. Jako przewrót kulturowy, rewolucja społeczna, obyczajowa, kulturalna czy polityczna, punk istniał rok do dwóch i dokonał żywota jeszcze w latach 70. zeszłego stulecia. Ale jego pokłosie wciąż trwa, wpływając na wiele dziedzin kultury, sztuki i codziennego życia. Jako postawa twórcza, myślowa, etyczna punk żyje i ma się całkiem dobrze.

To co proponuje The Pau to punk na nasze czasy. Czasy trudne, podłe, często haniebne. Wyzysk, ogromne i rosnące rozwarstwienie, przemoc i nienawiść ze strony nie tylko jednostek, ale całych grup społecznych, organizacji politycznych, gangów czy wręcz władzy państwowej w wielu krajach coraz bardziej spycha nasz świat w stronę krawędzi. I dzisiaj niestety wciąż jest o czym śpiewać. More trouble every day. The Pau dobrze wie skąd wieje wiatr i znakomicie pełni rolę barometru, sygnalistki i dojrzałej artystki.

Moim zdaniem płyta Ku to jeden z najlepszych debiutów w muzyce niezależnej ostatnich lat. Może najlepszy.  

 

 

 

 

02.12.2017  (+ aktualizacje) 

 

 

 

 

TEXT © PIOTR SIATKOWSKI 

 

 

 

 

 

 

 



web counter
web counter