THE DOORS

 

 

 

 

 

MICK WALL

GDY UCICHNIE MUZYKA

 

BIOGRAFIA THE DOORS

In Rock    2016

 

 

Love Becomes A Funeral Pyre to oryginalny tytuł książki biograficznej poświęconej grupie The Doors, którą napisał brytyjski dziennikarz muzyczny Mick Wall. Właśnie wychodzi jej polski przekład jako Gdy ucichnie muzyka. Niektórzy zakrzykną: znowu!!? Bo jest już przecież na naszym rynku co najmniej dziesięć pozycji, których bohaterem jest The Doors czy Jim Morrison. A na świecie nieprzebrane bogactwo.

Na zachętę wydawca cytuje recenzję z miesięcznika Record Collector: „Już od pierwszych słów dajemy się porwać narracji Walla…”. Trudno powiedzieć. Mnie akurat nie porwała. Pierwszy rozdział najwyraźniej miał być haczykiem na czytelnika i jest stylizowany na prozę sensacyjną, niezbyt zresztą wysokich lotów.

Na szczęście potem bywa lepiej. Następne prawie pół tysiąca stron relacjonuje historię powstania i działalności The Doors, często cytując wypowiedzi, których udzielili Ray Manzarek, Robby Krieger i John Densmore, przeważnie jednak kierując reflektor punktowy na najbarwniejszą postać grupy jaką był wokalista i autor tekstów Jim Morrison. Książka przynosi wiedzę na ogół już dobrze znaną, tylko w nowym miksie, po recyklingu. Czasem autor dodatkowo posiłkuje się fragmentami rozmów jakie w ostatnich latach sam przeprowadził z żyjącymi jeszcze muzykami (Ray Manzarek zmarł niecałe trzy lata temu, 20 maja 2013 roku).

Zatem dostajemy sporą, wyrośniętą bułę, w której  samemu trzeba mozolnie  wyszukiwać i wydłubywać rodzynki. Jest jednak sporo ciekawostek. Wielu czytelników zdziwi zapewne informacja, w jak dużym stopniu dla muzyków The Doors inspiracją był jazz i blues. Stale padają tu nazwiska improwizatorów tej rangi co Chet Baker, Stan Getz, Bill Evans, John Coltrane, Elvin Jones, Herbie Hancock czy Thelonious Monk. A nawet Miles Davis, choć w tym przypadku nie jako idol jazzowy a znany dandys, jeden z gwiazdorskich klientów butiku prowadzonego przez Pamelę, przyjaciółkę Jima Morrisona.

Morrison zresztą mniej fascynował się jazzem, bardziej bluesem i poezją Beat Generation. Ale jednym z wielkich wzorów wokalnych był dla niego Frank Sinatra, czytywał też Down Beat. Interesował się filmem artystycznym, współczesną literaturą i sztuką awangardową. Praktycznie wszyscy świadkowie tamtych dni podkreślają, że był nieprzeciętnie inteligentny, wrażliwy i świetnie znał literaturę. Ta wrażliwość, dzięki której mógł wzbijać się ponad poziomy okazała się bronią obosieczną. Nie poradził sobie z licznymi problemami osobowościowymi, presjami zewnętrznego świata i show businessu a używki, które miały być zarówno katalizatorem inspiracji twórczej jak i drogą ucieczki, dokonały reszty zniszczenia.

Jego znajomi, współpracownicy, czy ludzie którzy się z nim stykali na początku kariery, opisywali go jako bardzo utalentowanego, niezwykle oczytanego, czarującego i pięknego młodego człowieka, niemal pół-boga. Po kilku latach kontaktu z narkotykami i alkoholem, postrzegali go już jako nieodpowiedzialnego, zapuszczonego, przedwcześnie postarzałego grubasa i żałosnego pijaka. Przyczyniła się do tego jego dieta cud: "... Jim miał już własny zestaw leków: whisky, wódkę, piwo, wino. Plus koka, trawa, haszysz i ... niewielkie ilości heroiny".

Inna ciekawą rzeczą będzie dla wielu polskich odbiorców odkrycie, że hipisi mieli ciężko na całym świecie. Dziś, kiedy Pan Pies z nostalgią wspomina jak był legitymowany przez milicję, niektórzy mogą przeżyć szok dowiadując się jak bywało w USA ojczyźnie ruchu hippies i największej demokracji światowej. "Lato 1966 roku: ...W tym okresie na Sunset Strip wybuchły też zamieszki związane z wprowadzeniem godziny policyjnej (określane również jako "awantury hipisowskie"). Mieszkańcy tych okolic mieli już bowiem dość setek hipisów kręcących się co wieczór przed ich domami - bywalców Whisky i inych podobnych klubów. Postanowili więc zadziałać i doprowadzili do ustanowienia godziny policyjnej, ograniczającej poruszanie się po Sunset Strip po godzinie dziesiątej wieczorem. Kiedy hipisi zaczęli protestować, do akcji wkroczyła policja uzbrojona w pałki. W efekcie dziesiątki ludzi aresztowano, a jeszcze więcej odniosło obrażenia."

Albo inny fragment pokazujący Morrisona jako prowokatora, występującego przeciw brutalnej władzy i autorytetom: "Kiedy w Las Vegas podczas trasy odwiedził go dziennikarz "New York Timesa", Bob Grover, wokalista wdał się w bójkę z ochroniarzami na parkingu. Sprowokował ją, udając, że pali papierosa w sposób, w jaki zwykle pali się dżointy. Ochroniarze powalili Jima na ziemię, a gdy zjawiła się policja, aresztowano go za włóczęgostwo, spożywanie alkoholu w miejscu publicznym i nieposiadanie żadnego dokumentu tożsamości. Grover pisał potem: "Morrison miał tak wielką charyzmę, że zwykły stróż prawa wpadał we wściekłość już na sam jego widok. Wszystko w jego osobie sugerowało rewolucję, nieporządek, chaos".

O sytuacjach kiedy na koncertach, w trakcie audycji radiowych lub programów telewizyjnych wywoływał skandal,  prowokował czy wręcz  doprowadzał do wybuchu zamieszek, nawet nie ma co pisać, tyle tego było. Z jednej strony lata sześćdziesiąte stanowiły doskonałą glebę, na której talent Jima Morrisona mógł rozkwitnąć, z drugiej jednak powszechna kultura narkotykowa stanowiła wielką siłę niszczącą, bezlitośnie zmiatającą wszystkich nadwrażliwych bądź nieostrożnych. Być może gdyby urodził się kilkanaście lat później, ze swoją złożoną, bogatą osobowością i skłonnościami anarchicznymi i antyautorytarnymi, odnalazłby się twórczo w kulturze niezależnej, choćby w muzyce hardcore punk, i nie został zmiażdżony przez pazerny show business, państwo i używki.

Wprawdzie osobowość Jima Morrisona miała swoje liczne ciemne strony a on sam bywał draniem, to jednak ze względu na skalę talentu i znaczącą rolę jaką odegrał w historii kultury popularnej, zasłużył by go potraktować lepiej niż zrobił to Mick Wall. Książka jest kompilacją wielu znanych wcześniej faktów i opowieści, zdarzają się błędy rzeczowe i literowe (część chyba zaimportowanych z angielskiego oryginału). Stanowi też tekst niespójny, jakby zlepiony z wielu oddzielnych fragmentów. Niestety Mick Wall nieustannie balansuje pomiędzy profesjonalnym dziennikarstwem muzycznym a tanią sensacyjną pulpą rodem z prasy brukowej i tabloidowej. Czy był to jego pomysł na przebicie się na bardzo gęstym i konkurencyjnym rynku publikacji rockowych i popkulturowych, czy naciski wydawcy w nadziei na zwiększone zyski, nie ma doprawdy znaczenia. Liczy się efekt końcowy. A ten pozostawia wiele do życzenia. Może gdyby wyrzucić co najmniej 200 stron a resztę oddać w ręce sprawnego i doświadczonego redaktora, dostalibyśmy znacznie lepszą i dojrzalszą książkę.

 

10.03.2016       
 
 

 

 

 

ALL TEXTS AND IMAGES © PIOTR SIATKOWSKI

 

 

 

 

 

 

 

 



web counter
web counter