KIM GORDON - DZIEWCZYNA Z ZESPOŁU

 

 

 

 

 

KIM GORDON

 

DZIEWCZYNA Z ZESPOŁU

 

WYDAWNICTWO CZARNE   2016

 

 

Kim Gordon i Sonic Youth to jedno. Nierozerwalny związek. Przez trzydzieści lat. To dużo. Zwłaszcza w muzyce popularnej. Po tylu latach Sonic Youth, ten chaotyczny zespół undergroundowy, stał się w końcu, być może wbrew swej woli, czymś w rodzaju instytucji. Stabilnej, niemal wiecznotrwałej. To paradoksalne w tej muzyce, w której artyści uciekają od instytucji a nawet je zwalczają. Jednak wszystko co dobre (i niedobre) ma swój kres. Nawet punk is w końcu dead.

Sonic Youth przestał działać głównie za sprawą rozpadu małżeństwa dwojga liderów grupy, którymi de facto byli Kim Gordon i Thurston Moore. To zdarzenie okazało się dla wokalistki i gitarzystki zespołu ciosem nagłym i bolesnym, niemal druzgoczącym. Prawdopodobnie jedną z form terapii stało się napisanie przez nią książki autobiograficzno-wspomnieniowej (jak sama mówi "the anti-rock memoir") zatytułowanej oryginalnie Girl in a Band. Polski tytuł Dziewczyna z zespołu chyba nie jest trafiony. Różnica niby niewielka, ale jakże istotna. Nie tylko zmienia intencję autorki, lecz wydaje się jej przeczyć.

Książka Kim Gordon to nie jest wielka literatura i nie miała nią zresztą być. Bohaterka, kobieta inteligentna, wykształcona i obyta w świecie sztuki, zna swoje możliwości i ograniczenia. Jej praca to zgrabnie zakomponowana relacja z niezwykle bogatego, barwnego życia niezależnej artystki w świecie nie zawsze takim osobom sprzyjającym, a często wręcz wrogim. Siła tej opowieści zdaje się leżeć w jej wielowątkowości, w tym że rozgrywa się na wielu płaszczyznach.

Dzięki temu może być ciekawa nie tylko dla fanów grupy Sonic Youth czy punk rocka bądź muzyki alternatywnej w ogóle, ale też dla miłośników sztuki nowoczesnej, szeroko rozumianej kultury popularnej, współczesnej i błyskawicznie zmieniającej się Ameryki, jak również dla śledzących wątki socjologiczne czy feministyczne.

Wszystkie te elementy złożyły się bowiem na życie Kim i miały decydujący wpływ na jej osobowość i twórczość. Dzieciństwo i wczesna młodość spędzone w Los Angeles niewątpliwie ukształtowały jej charakter i osobowość. LA to z jednej strony słońce, beztroska, palmy i surfing, z drugiej zaś mroczny fantom sztucznie utrzymywany na pustyni, o czym Kim dowiedziała się stosunkowo późno z filmu Romana Polańskiego Chinatown. Jednak ciepło i bezpieczeństwo rodzinnego domu sprzyjały rozwojowi młodej i ambitnej, choć trochę zagubionej dziewczyny.

Ojciec był profesorem socjologii w UCLA, człowiekiem otwartym i liberalnym, który w dodatku polubił jazz, ważny głos tamtego czasu. Stąd Kim od wczesnego dzieciństwa chłonęła dźwięki z płyt takich geniuszy jak Charlie Parker, Dizzy Gillespie i Billie Holiday czy nieco późniejsi: Stan Getz, Dave Brubeck, John Coltrane. W płytotece rodziców był też blues, folk i muzyka klasyczna.

Jej starszy brat Keller, który wprowadzał ją w dobrą literaturę i filozofię, prezentował jej też nagrania przedstawicieli nowszego, awangardowego jazzu. Byli wśród nich Ornette Coleman i Don Cherry, Albert Ayler, Archie Shepp, AEoC i nowy, poszukujący Coltrane. Zaiste, świetna to była szkoła. Keller miał wielki wpływ na siostrę, zarówno dobry, jak i zły. Ten bardzo inteligentny, utalentowany chłopak cierpiał na poważne, początkowo niezdiagnozowane, zaburzenia psychiczne. Bywał wobec Kim okrutny, wręcz sadystyczny, co do dziś pozostaje dla niej traumą.

Kim Gordon urodziła się trochę za późno by wziąć czynny udział w kulturze rockowej hipisów, chociaż nasiąkała ich wszechobecną wtedy muzyką i duchem rebelii. Jej nastoletnie fascynacje to Joni Mitchell, The Beatles, Neil Young, Tim Buckley, Buffalo Springfield, a nawet psychodeliczny Miles Davis z Bitches Brew. Był to również czas rozkwitu i upadku The Doors.

Jednak ówczesna Kalifornia to nie tylko słońce, plaża, beztroska zabawa i przeboje Beach Boys. To także narkotyki, rosnąca przestępczość, wojny gangów, banda Mansona, gubernator Ronald Reagan, silny system nadzoru i godzina policyjna. A nawet terror "pozytywnego myślenia". "Ja sama miałam jasność w jednej kwestii: nigdy nie zdołam dowiedzieć się, kim naprawdę jestem, dopóki nie opuszczę Los Angeles i swojej rodziny" - wspomina Kim. "Wiedziałam, że chcę być artystką. Nic innego się dla mnie nie liczyło".

Chociaż marzyła o studiach  w CalArts to, ze względu na wysokie czesne i znużenie Kalifornią, po dwóch latach w Santa Monica College, wybrała jednak niedrogi York College w Toronto. Tam grała z kolegami w swoim pierwszym, mocno chaotycznym, zespole Below The Belt. Tam chodziła na koncerty muzyki kompozytorów takich jak John Cage i David Tudor, The Art Ensemble of Chicago. Malowała obrazy, kręciła filmy. To był zapłon, pierwszy impuls.

Ale naprawdę wszystko zaczęło się kiedy przeprowadziła się do Nowego Jorku i kiedy pojawił się w jej życiu młody gitarzysta Thurston Moore, wielki fan punk rocka, wydawca fanzine'a Killer. Na Thurstona, przybyłego do NYC dużo wcześniej, jeszcze w pamiętnym roku 1976, wielki wpływ mieli Richard Hell, Tom Verlaine, Patti Smith i zespoły Ramones i Television, artyści których oglądał w klubie CBGB's. Prócz tych już wymienionych, dla Kim Gordon ogromne znaczenie mieli też inni reprezentanci nowojorskiej bohemy jak John Cage, Lydia Lunch, Allen Ginsberg, The Velvet Underground, Blondie, Glenn Branca, Andy Warhol, minimaliści Steve Reich i Philip Glass, jazzmani z loftowej sceny free, uliczny saksofonista Charles Gayle, artysta wizualny Jean-Michel Basquiat czy The Fugs, by wymienić tylko niektórych.

Dla tej kultury outsiderów, twórców wykluczonych przez społeczeństwo i nieakceptowanych przez artystyczny mainstream, najważniejsze były kluby, w których nowa, bezkompromisowa muzyka mogła się swobodnie rozwijać. Jedne, jak CBGB, istniały kilkadziesiąt lat, inne pojawiały się i znikały. Kim Gordon niektóre z nich próbuje ocalić od zapomnienia. Opowiada na przykład o Hurrah, nocnym klubie, w którym grali jednak Suicide, The Slits, The Specials, The Skids czy Mission of Burma. O The Ritz (The Dictators, Iggy Pop, D.R.I., PiL, Danzig etc.). Także o klubach wspierających ruch no wave: Tier 3, The Mudd Club czy The Kitchen. No wave miał dla niej znaczenie, bo jeszcze zdążyła na jego końcówkę, z eksplozją nowojorskiego punka rozminąwszy się zupełnie. To w Tier 3 udało jej się obejrzeć 8 Eyed Spy Lydii Lunch, DNA, Malaria! i Young Marble Giants.

Zamykając klub Hurrah, właściciel lekceważąco stwierdził: "I tak nie ma już dobrych kapel. Te, co są - tylko hałasują". Idąc tym tropem, w czerwcu 1981 roku, Thurston Moore stworzył w White Columns, alternatywnym miejscu typu non-profit, dziewięciodniowy Noise Fest, na którym zagrało kilkadziesiąt niezależnych zespołów, w tym debiutujący Sonic Youth.

Tak rozpoczęła się ponadtrzydziestoletnia kariera muzyczna Kim Gordon. W tej dziedzinie dokonała najwięcej i z tego powodu będzie pamiętana. A nie jako artystka wizualna, którą zawsze chciała zostać. Temu właśnie aspektowi życia poświęca całą pierwszą połowę książki. Niestety jako malarka jest znana głównie dzięki swojej sławie muzycznej i rozległym kontaktom w świecie sztuki. Co więcej, mimo iż w końcu Sonic Youth stał się gwiazdą, to, paradoksalnie, największy sukces finansowy odniosła dzięki sprzedaży marki mody, którą współtworzyła.

Kim Gordon jako artystkę stworzył splot wielu zdarzeń, spotkań, odkryć. Wpłynęli na nią rodzice, jeszcze bardziej brat, dorastanie w Kalifornii, kultura "wysoka" i popularna ale przede wszystkim całe rzesze spotykanych po drodze niezwykłych ludzi. Oprócz artystów, kuratorów sztuki, literatów, dziennikarzy czy różnych dziwaków, freaków byli to głównie wspaniali muzycy. Z jednymi tylko się zetknęła, z innymi miała szczęście się przyjaźnić czy współpracować.

Byli wśród nich Iggy Pop, Mike Watt, Henry Rollins, Raymond Pettibon, Johnny Thunders, Michael Gira, Chuck D, J Mascis z Dinosaur Jr., Joe Cole, Kurt Cobain, Keanu Reeves, John Cale. Bardzo ważne były też trasy koncertowe, które Sonic Youth odbył z tak różnymi wykonawcami jak Beastie Boys, Neil Young, Swans, Nirvana, Social Distortion czy R.E.M.

Kilkadziesiąt lat w takim tyglu, pośród barwnych, twórczych, ciekawych ludzi stworzyło ją taką, jaką ją dziś znamy. Patrząc na jej życie, wydaje się, że trzy kluczowe dla niej słowa to: KOBIETA, SZTUKA, NIEZALEŻNOŚĆ. Od zawsze interesuje ją rola kobiet w sztuce i muzyce. Z uwagą przyglądała się twórczości wielkich artystek: Billie Holiday, Janis Joplin, Kira Roessler, Lydia Lunch, Patti Smith, Debbie Harry, Karen Carpenter.

"Czułam się ograniczona jako wokalistka... Nasza kultura nie pozwala kobietom na swobodę, jakiej pragną, ponieważ budzi to strach... Wychowywałam się na jazzie i z niego wzięłam pomysł na inny, bardziej opanowany głos, a do tego ideę przestrzeni - tego co pomiędzy - i znaczenie frazowania... Punk rock zmienił wszystko".

Kim Gordon sama chętnie współpracowała z innymi muzyczkami, tworząc różne, nieraz efemeryczne, grupy: Introjection (+ Miranda Stanton i Christina Hahn z The Static i Malaria!), Free Kitten (+ Julie Cafritz z Pussy Galore i Yoshimi z Boredoms), SYR5 (+ Ikue Mori z DNA). Obecnie Kim i Bill Nace tworzą eksperymentalny duet gitarowy free-form Body/Head.

A teraz to już ona sama stanowi wzór dla wielu młodszych dziewczyn i artystek. Do takich wpływów przyznają się choćby Kathleen Hanna z grupy riot grrrl Bikini Kill a później Le Tigre, słynna reżyserka Sofia Coppola czy Carrie Brownstein ze Sleater-Kinney.

Dziewczyna z zespołu tylko częściowo może oddać tak wielkie nagromadzenie faktów, zdarzeń, przeżyć i doświadczeń twórczych artystki, która miała szczęście spóźnić się na epokę hipisów, nawet na punk i no wave, choć była w idealnym wieku, ale dzięki temu mogła współtworzyć całkiem nową jakość zwaną NOISE, która odcisnęła wielkie piętno na współczesnej kulturze popularnej, a i tak zwanej "wysokiej" też.

Dziewczyna z zespołu  to świetna książka pokazująca spory wycinek amerykańskiej kultury począwszy od lat sześćdziesiątych do dziś. Szybko i bezpowrotnie zmieniającego się świata, społeczeństwa, technologii, a co za tym idzie, także sztuki i kultury w każdym jej aspekcie. Szczególnie ważne i ciekawe są obserwacje Kim Gordon dotyczące bardzo bogatej i wpływowej sceny artystycznej Nowego Jorku. Wciąż jeszcze bowiem wielki przewrót nazwany potem PUNK ROCK bywa niedoceniany.

A stworzył on całkiem nową jakość i otworzył wiele zatrzaśniętych dotąd drzwi. Jak niedawno przyznała sama Kim Gordon:

"Punk rock opened up this intervention in the culture, created this opening where there hadn't really been one since the Sixties, I guess. So even though Sonic Youth started in the early Eighties, it was still this pervasive feeling of this energy and this idea about music that you didn't have to be a musician to be in a band."

      

18.04 2016  (+ aktualizacje)     

 

 

 

 

 

 

ALL TEXTS AND IMAGES © PIOTR SIATKOWSKI

 

 

 

 



web counter
web counter