JERRY LEE LEWIS

 

 

 

 

JERRY LEE LEWIS

 

 

 

 

RICK BRAGG

 

JERRY'EGO LEE LEWISA OPOWIEŚĆ O WŁASNYM ŻYCIU

 

CZARNE   2016

 

 

 

Jerry Lee Lewis nie jest królem rock and rolla. Ten tytuł tradycyjnie już otrzymuje Elvis Presley. Jerry Lee nie był też pierwszy. Wyprzedził go odrobinę, jego właściwie rówieśnik, Elvis. Nie zarobił też największych pieniędzy na swojej muzyce.

Wielu specjalistów uważa jednak, że Jerry Lee Lewis to najwspanialsza postać pośród wczesnych rockandrollowców, tych z lat 50. ubiegłego stulecia (choć oczywiście nie wolno zapominać o takich gigantach jak Chuck Berry i Little Richard). No i z pewnością był najdzikszy, grający i żyjący na skraju szaleństwa. Połączył czarną muzykę taneczną boogie-woogie z białym country, do tego blues, a wszystko to podane z wielką energią, skrajnymi emocjami i ekspresją na granicy amoku.

Jerry Lee Lewis od dziecka pragnął występować na scenie, wydawał się dla niej stworzony. Obdarzony niezwykłą charyzmą i będący naturalnym "zwierzęciem scenicznym", przy swoim wielkim zaangażowaniu i dynamicznych występach zawsze na 100%, porywał publiczność zarówno małych klubów jak i stadionów, doprowadzając ją do stanu euforii na granicy utraty świadomości.

Niewątpliwie była to jedna z przyczyn dla których otrzymał wiele mówiący przydomek The Killer. Inne to najpewniej jego znana skłonność do gwałtownych, nieraz bardzo agresywnych, zachowań w życiu zawodowym i prywatnym. Na scenie był wielkim showmanem, wprowadzając do repertuaru środków tak niekonwencjonalne środki wyrazu jak wykopywanie w tył krzesełka pianisty, grę na stojąco, także przy użyciu pięści, łokci, stóp czy pośladków. Do tego często wskakiwał na fortepian i cały trząsł się jak osika, tylko znacznie szybciej i energiczniej. Było to związane z jego pierwszym wielkim przebojem Whole Lotta Shakin' Goin' On, po którym przyszedł kolejny Great Balls of Fire (oba z 1957 roku).

Być może wielka agresja przejawiająca się w rock and rollu miała swoje źródło w początkach historii Stanów Zjednoczonych, bardzo gwałtownych i pełnych przemocy. Zwłaszcza na południu. Rick Bragg szkicowo zarysowuje dzieje tych ziem. W XVI wieku Hiszpanie plądrowali je w poszukiwaniu złota. Potem "Pierre Le Myne, rycerz zakonu Świętego Ludwika i założyciel francuskiej kolonii Luizjana, przyniósł na te ziemie prawo, Biblię i miecz - wkrótce lokalne plemiona zostały wycięte w pień". W roku 1803 Luizjanę sprzedano USA i zaraz też pojawili się bezwzględni plantatorzy. "Ich cały zysk wypracowywały tysiące ciężko tyrających niewolników. Z drugiej strony Natchez stanowiło przedsionek Dzikiego Zachodu, kraju pijaństwa, hazardu, prostytucji, parowców i piratów rzecznych, traperów, oszustów i ludzi zniszczonych przez nałogi ... Nieostrożnych pasażerów...łupiono, a ciała nieszczęśników rzucano na żer sumom rzecznym".

Paradoksalnie były to też tereny tradycyjnie zamieszkane przez bardzo religijnych ludzi. Zapewne jednym z powodów silnej obecności religii była próba szukania ratunku w wierze przez zwykłych, często bezbronnych, ludzi. Innym - pragnienie plantatorów, nowej arystokracji i kościołów by mieć kontrolę i utrzymać w ryzach wielkie masy, w tym niewolników, biedotę i ciągle napływających nowych imigrantów. Prowadziło to nierzadko do swoistego rozdwojenia jaźni. Z jednej strony od dziecka wpajano bojaźń Bożą i uległość wobec Pisma Świętego i nauk Kościoła, kulturę i tak zwane dobre wychowanie. Z drugiej, wielu odczuwało przemożną chęć postępowania i życia zgodnie z potrzebami natury, organizmu i indywidualnych preferencji i stylu życia. A te były na ogół hamowane. Pojawiający się dysonans poznawczy prowadził u niektórych do frustracji, chorób, nałogów a nawet przestępczości.

Jest to niezwykle ciekawy wątek, mówiący wiele o Ameryce i jej mieszkańcach, a Jerry Lee Lewis i jego rodzina stanowi przykład wręcz modelowy. Warto więc zapoznać się z niezwykłą i pasjonującą biografią wielkiego artysty i to przedstawioną w bogatym kontekście kultury i obyczajowości amerykańskiej. Ale dobrze byłoby też by polski czytelnik na własny użytek prześledził ewntualne analogie z naszą kulturą i obyczajami. Wnioski mogą być zaskakujące.

Rodzina Lewisów była bardzo religijna, choć nie odwiodło to ojca Jerry'ego od nielegalnego pędzenia bimbru, za co zresztą zapłacił odsiadką. Zanim jednak odsądzimy go od czci i wiary, należałoby zastanowić się nad uwarunkowaniami: geograficznym, politycznym, obyczajowym i ekonomicznym. Wiele spraw widać wtedy w innym świetle.

Jerry Lee oczywiście też był bogobojny, co nie przeszkodziło mu już w dzieciństwie zafascynować się "muzyką diabła", jak niektórzy określali czarne granie. Stąd już tylko krok do reputacji jednego z największych grzeszników w świecie muzyki, do wielu nałogów, konfliktów z prawem, siedmiu małżeństw, a nawet podejrzeń o zabójstwo jednej z żon. Często nadużywa się stwierdzenia, że czyjś życiorys to gotowy scenariusz niezwykłego filmu. Jerry Lee Lewis dostarczył materiału dla co najmniej kilku takich produkcji. Postać kontrowersyjna, ale też i bardzo nieszablonowa, wielowymiarowa. Podobnie jak jego bliscy, a zwłaszcza kuzyn Jimmy Lee Swaggart, obecnie znany powszechnie jako Jimmy Swaggart.

Jimmy również jest śpiewakiem i pianistą, tyle że zajmuje się muzyką chrześcijańską. Jerry Lee, jego rówieśnik i kuzyn, od najwcześniejszych lat kusił go do zejścia na złą drogę, między innymi ciągnąc do miejscowego nocnego klubu boogie-woogie, owianego legendą Haney's Big House, gdzie grano dźwięki, za które Robert Johnson sprzedał kiedyś duszę diabłu. Jimmy jednak się nie poddał i z czasem został pastorem, przez całe dalsze życie wytrwale walcząc ze złem całego świata. Jednym z najważniejszych celów tej krucjaty był oczywiście rock, a zwłaszcza jego występny propagator Jerry Lee Lewis. Co ciekawe, Jimmy Swaggart zwalczał nawet odmianę zwaną Christian Rock, między innymi w wydanej przez siebie książce Religious Rock 'N' Roll: A Wolf In Sheep's Clothing, która miała ostatecznie obnażyć dzieło Lucyfera i zadać mu śmiertelny cios.

Obawiam się, że nawet tak ciche i niewinne owieczki jak muzycy grup Armia, 2Tm2,3 czy Luxtorpeda zostaliby uznani przez niezłomnego pastora za Kawalerię Szatana. Jimmy Swaggart był w swej walce niezmordowany. Zdemaskował i potępił grzesznego pastora Marvina Gormana i teleewangelistę Jima Bakkera (obaj byli autorami seks-skandali). Na nabożeństwa do jego kościoła przychodziło nawet osiem tysięcy wiernych, dzięki telewizji satelitarnej jego teleewangelizacja docierała do 140 krajów, zapełniał stadiony, niektórzy wierni wpadali w histerię i rzucali się na niego jak na gwiazdę rocka. Stał się obiektem kultu prawie jak Elvis Presley czy Jerry Lee Lewis.

Jego niezwykłe oddanie sprawom wiary nie było niedocenione. Został obdarowany nie tylko łaską, ale też ogromnymi bogactwami. Opływał we wszystko i, by jeszcze bardziej zbliżyć się do nieba, wszedł w posiadanie odrzutowca za kilka milionów dolarów. Cały czas również zwalczał słynnego kuzyna i modlił się o jego nawrócenie.

Lecz Zły nie śpi ! Nagle ujawniono zdjęcia i inne dowody na kontakty nieustraszonego krzyżowca z prostytutką. Płacząc przyznał się do grzechu i prosił o wybaczenie żonę i syna. Jerry Lee Lewis stwierdził jedynie: "Byliśmy cholernie do siebie podobni".

To prawda, że książka którą napisał Rick Bragg jest tylko biografią gwiazdy rocka i muzyki pop (choć jednej z największych w historii). Ale stanowi też próbę portretu charakterologicznego, może nawet studium psychologicznego, wybitnego artysty kultury popularnej Ameryki, i świata, drugiej połowy XX wieku. Z całym pogmatwaniem historii USA i współczesnego nam świata w tle. A kto będzie czytał uważnie, ma szansę wyczytać znacznie więcej niż autor napisał wprost.   

   

 

11. 05. 2016   (+ aktualizacje)

 

 

 

 

 



web counter
web counter