MANIUCHA BIKONT I KSAWERY WÓJCIŃSKI
MANIUCHA BIKONT I KSAWERY WÓJCIŃSKI
OJ BOROM, BOROM...
MANIUCHA BIKONT I KSAWERY WÓJCIŃSKI
18 MAJA, 2017
KRAKÓW
Maniucha i Ksawery czyli Maniucha Bikont i Ksawery Wójciński. Te dwa nazwiska firmują zespół, a dokładniej mówiąc duet, który stał się niedawno rewelacją w polskiej muzyce. Nie przypadkiem piszę "w polskiej muzyce". Bo choć najczęściej bywa zaliczany do muzyki ludowej, czy jak kto woli, tradycyjnej, to przecież ich przedsięwzięcie wychodzi znacznie dalej poza ten teren i ma znacznie szersze i ambitniejsze cele.
Mimo iż duet występuje już od kilku lat, są nadal relatywnie nowym, mało znanym zespołem. Ale to się właśnie zmienia. Został doceniony przez jurorów paru istotnych konkursów, a dzięki zrzutce fanów (crowdfunding) muzycy nagrali i wydali płytę "Oj borom, borom...", którą w tej chwili promują. I tak też trafili wczoraj do Krakowa.
Koncert rozpoczął się z poślizgiem, pewnie dlatego żeby dać szansę wszystkim spóźnialskim. Ale w rezultacie klub Piękny Pies był wypełniony. Piosenki/pieśni jakie przygotowali Maniucha i Ksawery to tradycyjne utwory ludowe pochodzące z Polesia na Ukrainie. Tereny piękne, ciekawe ale i z trudną historią. Nie wdając się w szczegóły tylko parę symboli - puntów orientacyjnych: Bereza Kartuska, twierdza brzeska, Wołyń, Czarnobyl.
Jest więc o czym śpiewać. Ale nie tym razem. Ten repertuar jest plonem wielu wyjazdów Maniuchy w tamte strony z intencją prowadzenia etnomuzykologicznych badań terenowych. Jak sama informuje, pieśni nauczyła się od trzech wiekowych śpiewaczek ze wsi Kurczyca (albo Kurczyce), położonej w rejonie Nowogród Wołyński, okręg żytomierski. Są to stare pieśni ludowe najczęściej związane z porami roku (niegdyś głównym naturalnym chronometrem i regulatorem życia na wsi) i wiejską obrzędowością.
Występ, podobnie jak i płyta rozpoczął się od tytułowego utworu - pieśni wiosennej "Oj borom, borom...". Skrzypiący i surowy kontrabas Ksawerego, grany arco, wspaniale kontrastował i uzupełniał się z mocnym i czystym głosem Maniuchy. I tak już pozostało przez następną godzinę i dwanaście utworów tego wieczoru.
Myliłby się jednak ktoś kto by sądził, że taki schemat został powielony dwunastokrotnie. Nic z tych rzeczy. Oboje są świadomymi i doświadczonymi muzykami i wiedzą jak z prostoty i minimalizmu zarówno materiału muzycznego jak i składu uczynić atut. Więc już druga pieśń "Oj hore, hore..." zaczyna się mocnym wejściem kontrabasu granym pizzicato, zdecydowanie i z charakterystycznymi przydźwiękami.
Ksawery Wójciński to twórca nad wyraz wszechstronny, najbardziej chyba jednak zanurzony w jazzie, muzyce improv i eksperymentalnej. Słychać to było między innymi w trzecim utworze "Maty syna porodyła..." przepięknej pieśni weselnej ujawniającej jeszcze pełniej wrażliwość i muzykalność obojga wykonawców.
Już do końca było ciekawie i rozmaicie. A więc Ksawery grający cały improwizowany utwór solo, z użyciem pustej butelki przesuwanej po gryfie wzorem tradycyjnej bluesowej techniki bottleneck slide guitar. Ale nie jak Elmore James, tylko całkiem po swojemu. Bywało, że grał również akordami niemal jak w R&B, a znowu kiedy indziej bardzo melodyjnie jak Johnny Dyani czy też jego dalekie echo. Czasem śpiewał.
Maniucha także śpiewała solo ("Petriwka"), opowiadała bajki, które nie były bajkami, komentowała i tłumaczyła teksty, dając słuchaczom szansę na lepszy odbiór tych dalekich, a jakże bliskich nam dźwięków.
Niezwykła, niezwykle piękna muzyka. Absolutnie mistrzowskie wykorzystanie wszystkich zalet i niedostatków grania w tak skromnym składzie. Pewny, wykształcony głos Maniuchy i wirtuozowska technika Ksawerego penetrującego zupełnie zaskakujące, zwłaszcza w tej tradycyjnej muzyce, rejony sonorystyczne. Świetnie się sprawdził jako akompaniator i partner w dialogu, ale też zupełnie niezależny solista.
19 maja, 2017
ALL TEXTS AND IMAGES © PIOTR SIATKOWSKI
Previous page: REQUIEM LUDOWE
Next page: SECRET GIG